Swoją drogą
Dizajn. Design.
Nie silę się na definiowanie czy jest, a czym być nie powinien. Mój blog nie jest blogiem wnętrzarskim. Nie jest też blogiem "lajfstajlowym". Bardzo spodobało mi się krążące ostatnio w sieci określenie blog homestyle'owy. Troszkę tak to czuję, choć niewiele tu u mnie światowych stylizacji, inspiracji. Oczywiście, że czerpię garściami z tego co mnie otacza, co czytam i oglądam. Nieograniczony dostęp do czasopism, magazynów, mediów. Spotkania, warsztaty, wykłady. To poszerza horyzonty, otwiera oczy na sztukę użytkową i jej wartość we wnętrzu.
Czy jednak warto zatracać się w tym totalnie? Czy droga "dizajnerska" rzecz, mebel w domu sprawi, że będzie on piękny, prawdziwy? Ciągłe dążenie do ideału może być bardzo frustrujące. I kosztowne. I bezsensowne.
To my tworzymy dom! Nie meble, zasłony czy drogie dodatki.
Jakiś czas temu wpadłam w błędne koło. Kupowałam wiele rzeczy. Każda niezbędna. Każda potrzebna. No i wszystkie takie piękne! Osobno - i owszem...nagromadzone w jednym miejscu - już niekoniecznie.
Mam naturę zbieracza. Jestem tego świadoma. Przywiązuję się do rzeczy. Do wspomnień z nimi związanych. I uczę się, codziennie się uczę, jak oczyszczać swoją przestrzeń. Dawać sobie powietrze. I domownikom. Bo czy da się mieszkać w miejscu, gdzie słyszysz "nie dotykaj, uważaj, zaraz to zbijesz, nie biegaj, nie maluj"...
Z domu stopniowo, bardzo powoli znika nadmiar przedmiotów. Zostają schowane, rozdaję je, sprzedaję. To bardzo mozolny proces i trwać będzie na pewno jeszcze latami.
Wiem już jedno. Przedmioty dają mi poczucie chwilowego szczęścia. Może raczej satysfakcji. Ale też rozbudzają chęci na więcej. A to już prosta drogą do unieszczęśliwiania się z powodu braku kolejnej rzeczy. Tak było z robotem Kitchen Aid. Marzyłam o nim kilka lat, wzdychałam do masy zdjęć z inspiracjami, podziwiałam na wielu blogach za każdym razem powtarzając sobie, że kiedyś będę go mieć. Dziś nie kupiłabym go. Nie dlatego, że mi się nie podoba. Nadal go uwielbiam. Ale nie jest mi potrzebny. I mimo całego swojego uroku byłby po prostu kolejną piękną ozdobą zajmującą - i tak już zagracony - blat kuchenny.
Idę więc swoją drogą. Wzdycham, podziwiam, inspiruję się. Ale już nie marzę o nieosiągalnym. I mój dom staje się co raz bardziej mój. Choć dla wielu zmiany są na tyle subtelne, że niezauważalne, dla mnie najważniejsza zmiana zachodzi we mnie samej...
Cieszmy się naszymi wnętrzami, nawet jeśli daleko im do katalogowych ideałów, gdy brak w nich drogich dizajnerskich mebli z wnętrzarskich gazet. Mój dom to ukłon w stronę Ikei, staroci, rękodzieła i kreatywności.
Ale co ja tam wiem.
Ja tylko dłubię sobie w drewnie i opowiadam co było dziś na obiad. Idę swoją drogą....